Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezje Ser. 8.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz kiedy wzrok tam bystrzej się zagłębi
wytężonemi przez mózg źrenicami:
od trwogi krzepnie, ze zgrozy zagasa!
Stamtąd jest widać spojrzenie podziemi...
Tam, gdzieś głęboko, znieruchomiałemi
centrami źrenic i białek kościami
patrzą spojrzenia w ów strop ołowiany,
w nic, nic innego! Niema w nich rozpaczy,
bólu, ni buntu — — jest to wmurowany
wzrok w przestrzeń ciemną, która nic nie znaczy!

Która nie znaczy nic...

Porwać się trzeba,
uciekać stamtąd, szukać Boga, nieba,
szukać klątw, jęków, szukać okropności
dusz — — lecz nie patrzeć na ten bezruch oczu — — —
wolałbym słyszeć chrzęst łamanych kości,
niż tę śmierć, w martwem zarytą pomroczu!...

Szukam oczyma Przywódcę-Szatana — —
jest to Lucifer? Jest to opętana
siecią błyskawic potęga niezmierna,
wcielenie zbrodni, wielkich, jak gmach świata?
Jest to piorunów piekielnych cysterna,
duch Kainowy, mordujący brata?
Nie — — jest to małe, nikczemne stworzenie
przeczące baśniom o Wielkim Szatanie —
jest to Cień — — — on ma także swe spojrzenie:
jest to spojrzenie plwocin na dywanie.
Z pogardą tylko zaśmiać się musiałem,
ujrzawszy w takiej wizji Lucypera,
a jednak czułem, że mi w ciele calem
krew krzepnie w żyłach, tli się i zamiera — —
jest to okropny upadek człowieka!...