Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A głos odezwał się znów:
— Podź!
— Ka? — szepnęła Hanka.
Głos odpowiedział:
— Ku niebu.
Wówczas Hanka ośmielona, podniosła oczy i zobaczyła twarz jak miód i oczy jak kwiaty. Coś, jak niebieski płaszcz, majaczyło w światłości i złota korona zdawała się migotać w górze.
— Tyś to jest, Pani Anielska? — szepnęła Hanka.
I wydało jej się, że Matka Boska skinęła na nią i poczęła przed nią iść wolno ku Liliowemu. Jakieś nowe siły wstąpiły w Hankę, kolana przestały jej drżeć, uciszył się nieco szum w głowie, a zimna prawie już nie czuła. Wiatr też na chwilę przycichł. Tylko coraz mgliściej błyszczało słońce, zupełnie martwe.
Hanka szła zrazu sporo i z jakąś otuchą w sercu, ale wkrótce znowu jej się nogi plątać poczęły, czerwone płatki zaczęły się sypać przed oczyma, szum głowę ogarnął, niemoc zdjęła ją tak wielka, że już prawie stóp ze śniegu wydobyć nie mogła.
— Pani, siadłabyk se — szepnęła.
— No, to se siednij — odpowiedział głos ze światłości.
Więc Hanka usiadła pod dużym kamieniem