Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że podług porządku, nie mają prawa żyć, jako odcięte, jednak żyć mogą i żyć chcą, wsadzono je w grunt i puszczają gałązki zielone, ale zasypują je ziemią, która je głuszy i przygłuszy wreszcie... Skazane na zagładę, zginąć muszą, choćby żyć mogły. Może się źle tłómaczę, ale mnie rozumiesz, prawda?
— Rozumiem cię. Dlaczego ty jednak masz zginąć? Co tobie staje na przeszkodzie? Jesteś sam i tylko o sobie myśleć musisz.
— Nie mam szczęścia. A zresztą, wiesz, ty jesteś za wielki pan na artystę, a ja jestem za ordynarny. Ty nie umiesz zarabiać, a ja co ulepię, to takie ciężkie, że nawymyślałbym od psów, ktoby chciał to kupić. Za grubą mam, chłopską rękę. Wiesz co? — dodał po chwili — zacznijmy rzeźbić figury do kościołów po wsiach.
— Sprzedasz dwie na rok.
— I to prawda, albo i tyle nie. Niema co, muszą nas dyabli wziąć. Niema szczęścia.
— Nieprawda! Nie niema szczęścia! Szczęścia jest dużo, dużo, okropnie dużo...
Milczeli długo, potem Krążel ozwał się:
— Merten, jadłeś ty dziś śniadanie?
— Nie.
— A na obiad masz?
— Mam wszystkiego dwie szóstki.