Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Kochany Julku! — pisał tego samego dnia Daliński. — Nie odpowiedziałeś mi na ostatni mój list, ale jestem tak szczęśliwy, że chciałbym całemu światu o mojem szczęściu opowiedzieć, a że i ty jesteś cząstką świata — nawet artyści są ludźmi — więc choć tobie opowiem. Jesteśmy teraz z moją żonuchną, żonusienką, z moim żonusiem najdroższym we Florencyi. Nie masz pojęcia, jak tu cudownie! Samo słońce, słońce, słońce, a mnie się zdaje, że ono nie z nieba świeci, tylko z naszych serc, i że to nie jakieś światło w przestrzeni płonie i grzeje, tylko miłość nasza, szczęście nasze. Kwiatów tu w bród; zupełnie podobne do słów mojej żony i do jej pocałunków... Jest mi tak dobrze, tak dobrze, tak dobrze! Nie mogę zrozumieć, że może być komu źle. Wiesz, że sprzedałem mojego „Atlasa“ za dwa tysiące franków — kupił go jakiś stary markiz włoski, a teraz robię biust jakiejś rudej Amerykanki. Brzydka, jak piekło — tybyś nie robił tego za miliony — ale bogata, jak Mackay, czy Vanderbild, bo już mówić jak Krezus, wyszło z mody. Zażądałem pięć tysięcy franków i zaraz się głupie babsko zgodziło, choć byłbym za tysiąc pięćset zrobił. Obsypuje prezentami moją żonę, w której się kocha — kretyn tylko mógłby się w niej nie kochać — a te prezenty