Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MARYA.

Oczy miałeś zamknięte.

ANDRZEJ.

Tak, ale zdaje mi się, że jednak nie spałem. Myślałem o Gerardzie, o Sylwestrze z pod lasu i starym Hieronimie, o obu Rubych i o tych wszystkich, którzy popłynęli z naszym bratem na polowanie. Możem się zdrzemnął, nie wiem, ale jakże, kiedy widziałem doskonale ocean, tak, jak teraz widzę, a na oceanie zobaczyłem nagle, tam od północy, okręt cały śniegiem pokryty i obmarzły lodem. Pokład, maszty, liny i żagle, wszystko jeden śnieg i lód, przeraźliwie białe.

KSIĄDZ.

I tegoś się tak przestraszył? Zerwałeś się, jak oparzony!

MARYA.

I byłeś taki blady; jeszcze jesteś.

ANDRZEJ.

Bo zobaczyłem coś takiego, czego nie mogę pojąć. Wkoło tego okrętu był ocean, jak jedna biała pustka, zamarznięty, potem zaczynała się woda i szła aż tu do nas, do wybrzeży, tak, jak jest. Nagle z pokładu wyszło dwóch ludzi i po-