Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ANNA.

Zdawało mi się, że mgła dźwięków waha się nademną wisząca, kołysana moim oddechem. Było bardzo spokojnie... (Pauza). Potem stanęłam przy oknie. Księżyc świecił się w jeziorze pod oknami, jak srebrny. Szklanny dach cieplarni także jak srebrny błyszczał w blaskach księżyca... Jak nagle zaszumiały drzewa!...

MATKA.

Wicher się zrywa. Boję się, że młode akacye połamie. Kazałam odjąć podpory.

ANNA.

Nocny ptak jakiś frunął koło oleandrów. Tak samo o zmroku latały ptaki nocne w ciemnościach nad wodą, szybko i cicho, a biorąc mnie nieruchomą widocznie za rzecz martwą, przylatywały czasem tak blizko, że omal nie uderzały skrzydłami o kwiaty we włosach moich... Ogarnęło mnie jakieś zamyślenie senne...

MATKA (głaszcząc Annę po twarzy).

Marzycielko ty moja.

ANNA.

Nagle zdało mi się, że jakaś dziwna muzyka wyłania się z głuchych fal jeziora. W tej muzyce