Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbytniej autentycznej lichoty, tu się kupuje dlatego, że autentyczne. Są więc tureckie makaty, tureckie papierosy, tureckie sorbety, turecka kawa — są i Turczynki. Chodzą jak nad Bosforem, w szerokich hajdawerach i przepaskach na twarzy. Czy jest tu jaki harem, nie wiem; meczet jest, bo w nim byłem. Nędzna drewniana buda, z wypisami z alkoranu na ścianach i wieżą, zkąd muezzin krzyczy trzy razy na dzień, zwołując wiernych na modlitwę.
O ile Turcy tutejsi, pozostałość z epoki tureckiego panowania w Węgrzech, zachowali swój typ, trudno mi osądzić, widziałem bowiem z blizka jednego tylko Turka, który był krupierem w Monte-Carlo — (Boże mu odpuść, bo ja nie mogę!). Są to wogóle ludzie tędzy i przystojni. Mówią po niemiecku i serbsku, no, i ma się rozumieć po turecku.
Takich trzech brudnych, odrapanych i smolno-śniadych oberwańców, wiozło mnie po Dunaju ku Żelaznej Bramie. Dzień był tak upalny, że się zdawało, iż Dunaj wre. Nagle zawrzało w nim coś rzeczywiście: woda zakotłowała się, jakby jakiś potwór z dna się dźwigał. Myślę sobie: cóż to u dyabła za straszliwa ryba takie gwałty podwodne wyprawia?! Jeżeli jej przyjdzie ochota huknąć ogonem w łódkę, Turcy pójdą do raju