Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan Bogusław Chomialski lekko koło prawego ucha drasnął, za co sam miał twarz „rozjechaną“ od ucha po szyję, zachciało się spróbować, czy mu jeszcze „ręka chodzi“.
— Panie Dzięgielewski, weź-no dziś ten drugi, krótszy cybuch — rzekł, wstając z fotelu i zdejmując fajkę z cybucha, z którego ciągnął.
— Na co, że śmiem zapytać?
— Zobaczysz. Parujno kwartę.
— Jak ksiądz kanonik mówi?
— Broń aść brzucha z lewej strony.
Organista zdumiał się:
— Wszelki duch Pana Boga chwali, po prawdzie żeby powiedzieć! Wedle czego?!
— Nie pytaj się nic, tylko słuchaj. Na lewej nodze się oprzej. Lepiej, tak. Przygnij się. Brzuch w tył. Ou, jaki to sztywny masz brzuch. Jakem był w twoim wieku, to jeszcze miałem jak panna Klocia Tymińska, com to jej onegdaj gruszek suszonych do Strzyżowic posłał na siedmnaste urodziny. Podnieś głowę. Prawa wolna. Tupnij! Raz, dwa! Wypnij piersi. Ręka tak. Potem tak. Rozumiesz? Ja tak, ty tak! Raz, dwa! Gardez vous!
— Podług rozkazu, księże kanoniku!
— Teraz baczność! En garde!
Organista jęknął, a kwarta poszła tak dobrze, że ugodziła nietylko w brzuch pana Dzięgielew-