Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była już późna noc i cisza panowała ogromna. Wtem starzec drgnął, uszu jego doleciał jakby jęk jakiś... Przywidzenie, czy co?... Ale niebawem jęk się powtórzył, potem rozległy się przeraźliwe krzyki i wycia. Stało się coś w domu na dole.
Zadzwonił — nie przyszedł nikt. Widocznie służba, zbudzona hałasem, zbiegła na dół.
Starzec, niespokojny, począł chodzić po pokoju; jęki i wycia ustały, natomiast słychać było zgiełk podniesionych głosów męzkich i żeńskich. Co się działo, rozpoznać nie mógł. Zaczął się niecierpliwić i irytować; wreszcie wyszedł z mieszkania. Na schodach spotkał swego lokaja, który zdyszany i widocznie bardzo wzruszony, zatrzymał się, wołając:
— Jaśnie panie, jaśnie panie! Co się tam stało!...
— Cóż? Gadaj! Właśnie idę...
Lokaj podniósł ręce, jakby go chciał wstrzymać i zawołał:
— Niech jaśnie pan nie chodzi! Tam jest okropna rzecz! Tam jest trup!
— Trup?!
— A tak. Ten stolarz, co mieszkał w suterenach, miał córkę. Dziewczyna może miała piętnaście lat i była straszna pijaczka. Kradła