Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cając z ciupagą z ręku z lasu, gdzie drzewo zakrzesami znaczył na ścięcie, ze zdziwieniem ujrzał sporą gromadę ludzi z Toporami, Żelaznym, Leśnym i od Muru i ich żonami na czele, podchodzącą pod jego dom z widłami, cepami, z biczami, osobliwie baby. Przyśpieszył kroku i stanął naprzeciw pytając:
— Je kaz to takom kupom idziecie? Cy na wilki?
— Do tobie — odpowiedział Topór od Muru, głowa rodu.
— Do mnie?
— No.
— Cy sie stało co? Ale co?
— Idziemé złe z twojego domu wyganiać.
— Złe? Z mojego domu? Je jakie złe? Jo niewiem nic!
— Niewiés, boś zaziuniony — rzekła Toporowa Żelazna.
— Jo zaziuniony? Cyście zgłupieli stryno? Coz wy radzicie?[1]
— Stryna dobrze radzom — rzekł Topór od Muru. — My cie prziśli ratować.
— Je kiz dyasi?! — krzyknął Sobek zniecierpliwiony. — Cyście wy sytka waryjoki, cy jo o rozum prziseł? Coz wy haw radzicie do mnie?

I uderzył końcem toporzyska o kamień

  1. mówicie.