Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bek postanowił milczeć, choćby Sobek i żywcem skórę z koni darł.
Beata zaś chodziła cicha, nic niewidząca, niczego niedomyślna, w trwodze i niepokoju o Marynę i w przerażeniu przed Sieniawskim. Niemniej powietrze i zdrowe jadło, oraz zajęcie sprawiły, że utyła nieco i nabrała kolorów, których nigdy nie miała. Miłość i straszne przejście z Kostką, wyrzuty sumienia i żal czyniły, że łagodna jej i spokojna dusza smutną się stała i zadumaną i wieczna melancholia ocieniała jej czoło i źrenice. Żyła za światem, a drżała przed rzeczywistością.
W Sobku nie postrzegała nic. Nie przychodziło jej to do myśli. Jego mizerny wygląd i opuszczenie się przypisywała zgryzocie, której miał tyle przyczyn; czego on zaniedbywał w gospodarstwie, ile w jej siłach było, własną pracą i trudem nagrodzić się starała. Co się mogło stać z Maryną, w głowę zachodziła.
Wiele też kłopotu i dolegliwości było ze starą Toporową, babką, która widocznie ani już żyć, ani umrzeć nie mogła. Przytomna była, bo oczy jej przytomnie po ludziach błądziły i męczyła się widać walką życia i śmierci, ale umrzeć niemogła. Do szkieletu podobna leżała w komorze bezwładna i nieruchoma i co rano szeroko miała rozwarte, straszne półtrupie oczy — żyła.
Jednego dnia przed południem, Sobek, wra-