Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozległ się powszechny jęk i płacz bab, chłopi ze zwieszonemi głowami w milczeniu rozpacznem stanęli, śliczne zaś siedmnastoletnie dziewczę wyrwało się z matczynej ręki, skoczyło ku Janosikowi i zawisnąwszy mu na szyi, jęło go całować po licu, piszcząc:
— Hetmanie zbójecki! Ratuj dziedziny naskie!
Odsunął Janosik Nędza poważnie dziewczyninę i ozwał się w te słowa:
— Kie mie matka, bedzie temu ze seść roków, w Corny Dónajec do spowiedzi wyganiała, gwarzyli mi ludzie drógom, ze hań straśnie zły ksiądz i ze bije. Taki duk prziseł do mnie, ani zły, ani dobry. Méśle se, ze jak mie bedzie bił w kościele, to jak tobie wolno, to i mnie.
— No, no, zawdy tak trza — rzekł stary Nędza, przytakując głową.
— No to jak panom wolno bić hłopów, to i hłopom panów — skończył Janosik.
— To to wej! — zawołał z tłumu Krzyś z zachwytem. — Terozeście wej, Janosiku, dobrze pedzieli! Wy macie głowe!
— Haj — rzekł stary Nędza do syna. — Trza, cobyś sie ruséł.
— On sie rusy — odpowiedziała matka Janosika z wyniosłym spokojem.
— Mozecie iść du domu — rzekł Janosik. — A wto mo wolom z hłopów, nieg zbrój z domu zabiere i tu przidzie na dziś na wiecór.