Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

galopem za wózkiem kata, który ze swymi pomocnikami pierwszy na przodzie na wozie egzekucyjnym za wojskiem, biczem konie smagając, gnał.
W kwadrans nie było na Krzemionkach nikogo, tylko ze straszliwie rozdziawionemi powiekami głowa rektora Radeckiego, przybita do szubienicy i krwawe jego ciało, głowa sołtysa Łętowskiego, twarzą leżąca do ziemi i czerwone ćwierci jego korpusu, i na pal nadziany Kostka, a pod nim Beata Heburtówna, pal obejmująca.
— Pić — szepnął Kostka.
Herburtówna oderwała się od słupa — spojrzała wokół: wody nie było. Opodal, daleko płynęła Wisła, lecz w czem przynieść?
— W czem ci przyniosę!? — krzyknęła z rozpaczą.
Kostka uczynił ruch rękami w znak, iż rozumie, że mu jej podać nie może; ruch to był chorego dziecka.
— O Boże! — jęknęła Herburtówna. — O Boże! — zawołała. — Ludzie! Pomocy!
Nie było nikogo.
Kostka stulił dłonie i pokazał, aby mu tak przyniosła.
— Jakże ci podam, choćbym doniosła!? — krzyknęła Herburtówna.
Ponowny ruch zrozpaczonego dziecka wykonał Kostka.
— Cierpisz!? — wydarło się z łona Herburtówny.
Nie odpowiedział, snać serce w nim pękło, gdyż skonał.