Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ej ha! — przydrwiła Maryna. — Kiedy ja do wody do potoku wlezę, to po mnie pereł i diamentów dość!
— Kochać cię będę! — krzyknął Sieniawski.
Roześmiała się Maryna.
— Porwać cię każę! — dodał Sieniawski.
Maryna obejrzała się szybko, myśląc, że może ma on służbę za sobą i wymierzywszy sztych kosy prosto w piersi Sieniawskiego, rzekła:
— Gwizdnij na swoich ludzi!
Oczy jej przytem zaiskrzyły się tak, że można było uwierzyć, że uderzy.
— Jestem sam, nie mam nikogo — rzekł Sieniawski.
— No to wiedz pan: u nas co Topór to topór!
— Cóż to znaczy?
— Ja z Toporów mam ród, z Hrubego. Mój brat i nasi chłopi pod ziemią by mię znaleźli.
Roześmiał się Sieniakowski.
— Jeść mi się chce — rzekł, aby jakoś rozmowę dalszą umotywować.
— No to jedźcie do nas, do chałupy. Bo tu niema nic — powiedziała Maryna.
— Ugościsz mię?
— Wdzięcznie.
— A gniewasz się o to, com ci mówił?
— Młodziście, toście głupi — rzekła Maryna, zamykając rozmowę. — Pójdźcie.
Ale gdy Sieniawski po psy ruszył w gęstwę, aby je zabrać z sobą, Maryna zawołała:
— O, to na nic! Ze psami! Bo by ich nasze owczarskie potargały!
— No, to jakże? Psów zostawić nie mogę.
— To nic. Zostańcie tu przy nich, a ja jeść dla was i dla nich przyniosę.
Zwróciła się i z kosą na ramieniu w las wstąpiła.