Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bóg strzegł, coś sie tam w tej leśniarce zabawił — rzekł Mateja — bo sam wiesz, jakiś jest. Z tobą niema żartów, zanadtoś śmiały. I tybyś był zginął i my trzej by my byli zginęli wszyscy do nogi. Aniby świadka nie zostało. Nie dało się, no to cóż radzić?
— Bóg strzegł! — powtórzyli Gadeja z Mocarnym.
— Tak jakby cię umyślnie odesłał — mówił Mateja.
— Panu Bogu przez rozum nie przejdziesz — rzekł Gadeja po chwili. — Któż wie, co On jeszcze od ciebie chce? Może cię jeszcze na to nawiedzie, cobyś Mu kościół z zbójnickich pieniędzy postawił, tak, jako kiedyś w Nowym Targu zbójnicy Świętą Annę ufundowali. Woli Boskiej nie zbadasz, nie, a do dzieła Boskiego sie nie przyczynisz, ani mu nie umalisz.
Tak mówili, patrząc na Janosika, któremu po licu biel czerwona chodziła, a po oczach cień i złysk.
Słuchał on jakby nie słysząc.
— Pójdźcie, chłopy, tu stąd wyżej. Jest tam równinka między kosodrzewiną, podalej.
— Pocóż tam pójdziemy? Trza uciekać za Tatry. Popod Końcystą przez Żelazne Wrota — powiedział Mocarny.
Rozśmiał się Janosik.
— Przez Żelazne Wrota? Którędy my się od Żelaznej Bramy na Dunaju w Polskę ze złotem i srebrem wracali? Tamtędy?
— No, że tam najbliżej — odpowiedział Mocarny.
— Będziesz miał czas uciekać, nie bój się.
— A ono by trza. Bo nas szukać pójdą — rzekł Mateja.
— Ucieczes i ty! Jeszcze czas.
— Janosik — zaczął Gadeja, ale dalej nie mówił.
Szli wgórę, którędy Janosik na dół był zbiegł. Wydostali się nad las i wstąpili na rówieneczkę wśród kosodrze-