Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żachnął się zuchwały ksiądz nie posiadając z oburzenia.
— Szalejesz, chamie!?
Ale Janosik ze szkarłatem obitego fotela wstał, ku księdzu postąpił, pistolet z za pasa dobył i pod nos go kanonikowi podsuwając, pocałował go w rękaw i rzekł spokojnie:
— Tedy, jako chcecie, jegomość. Ja was przemocą namawiał nie będę. Ale będzie?
I przybliżył lufę pistoletu pod nos księdzu.
— No jakoż? — pytał Janosik.
Ksiądz zaklął po madziarsku, porwał się z miejsca i wrzasnął:
— Zbóju!
— E ta o to nic — odpowiedział Janosik spokojnie i stalą lufy końca nosa księżego dotknął.
— Będzie?
— Będzie! — ryknął trzęsąc się z furji ksiądz.
Janosik ujął go powtórnie za rękaw, pocałował i rzekł:
— I coby prędko było, jegomość, duchem, bo też czasu nie mamy tu siedzieć. A co my się trochę teraz pokłócili, to nic. Gniewu o to między nami nie będzie.
Bierz chłopów, Mateja, i idź z jegomością pogrzeb Gałajdzie jeneralski sprawić. Ja tam przyjdę.
A setnicy i dziesiętnicy niech pilnują; kupców, żydów, panów rabować wolno, siedlakom, chłopom, a biedakom, szewcom, krawcom, rzemieślnikom nie brać nic, ba jeszcze, jak bieda nań, to mu rzucić. Zbójnik świat równa.
— No wiecie, ojcze chrzestny — zwrócił się do Sablika — z Gałajdy, z tylego chłopa trup!
— No!
— Szkoda chłopa. Chciałem go cesarzowi, gdy się będę z nim w Peszcie ziemiami dzielił, pokazać. Chciałem się nim pochwalić — jakie to w Polsce chłopy bywają...