Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

idzie. O prawo. Ja tu ze cztery lata chłopskiego prawa bronił i królewskie prawo jest.
— U mnie krótko. Jutro ledwie świt, idziemy na Szwedów. Niech ich będzie ile chce. A dziś, kiedy mamy gościa, a i jeszcze ich biskupią miłość, niech tu będzie wesoło! Dorzućcie na ogień!
A gdy watra płomieniem dachu sięgać jęła, a wino złote, woniejące, z piwnicy pana Pongracza, pana na Mikułaszu Luptowskim, potokami ze srebrnych, w krysztale rżniętych, złoconych i szczerozłotych szlacheckich puharów popłynęła i ochota okrutna, jako zwykle przed wyprawą, jeszcze tak straszną i niezwykłą, ludzi ogarnęła, poczęły się snuć opowieści jedna za drugą, osobliwie zaś stary Sablik i Krzyś cuda prawili.
Tańczyli chłopi w jednem miejscu, bo miejsca skąpo było, drepcąc i podskakując, a ksiądz Pstrokoński dziwił się zarówno dzikiej monotonnej, zapamiętałej muzyce, jak i równie dzikiemu, monotonnemu a zapamiętałemu tańcowi.
A gdy sen morzyć wszystkich począł i spać się jedni porozchodzili po szopach, drudzy w szałasie poukładali, ksiądz biskup szparą, którą dla dymu w ścianie szałasu między drzwiami zostawiono, odmawiając modlitwy, na świat Boży jął patrzeć.
Zawinął się we futro. Jakże mu dziwnie było... W obcem miejscu, w dziczy, pośrodku lasów ogromnych, wśród nietylko obcych ludzi, ale zbójów, wilków i niedźwiedzi... Groźne, potężne chłopy chrapały pozawijane w kożuchy, dery, futra porabowane i makaty wokoło niego. Dym z watry gryzł w oczy, piekł żar w jeden bok, gdy w drugi noc mroziła. Jakże daleko była wygodna cela klasztorna w Tyńcu, gdzie chłopak służebny drew do pieca dokładał, a łoże spokojne i wygodne było.
Ale oto jutro miał być dzień wielki... Miał król polski przez chłopów być wprowadzony w granice swego kraju...