Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwrócił się ksiądz Pstrokoński na ten Janosikowy ruch.
— No, ale tu właśnie tak, tu właśnie tak! — zawołał. — Szwedzi króla z kraju, jako gazdę z gazdowstwa wygnali!
— To nie jest w porządku — rzekł Gadeja. — Król to król. Wyganiać go nikt nie powinien. Tu niema sprawiedliwości.
— Ani słychu o tem — dodał Krzyś sentencjonalnie.
— He! — ozwał się na to żywo Janosik. — Ja nie pozwolę! Zbójnik świat równa! Toby niemiało być.
— No widzisz, widzisz — zawołał biskup — a ono jest, jest! Widzisz!
— Gazdowi w takim nieszczęściu się godzi pomóc — rzekł Gadeja — nie dopieroż królowi.
— No — przytwierdził Mocarnego Wojtek, łupiąc ziemniak z łupy.
— Haj — przyświadczył Mateja po towarzysku.
Janosik spojrzał po towarzyszach.
— Jakoż uważacie?
— Król to król — rzekł Gadeja.
— Polski — dodał Mocarny.
— Nasz — Mateja.
Janosik pomyślał chwilę i odezwał się:
— To rzecz. Gazdę wyścigował nie będziesz. Kieby się tu do mnie obrócił, jaby go bronił. Jastrząb be bronił jastrzęba, kiedy mu puhacz młode bierze. Chłop ku chłopu. Jakby na to, padło, jaby króla bronić szedł. I towarzysze za mną.
Rzucił się ku niemu biskup Pstrokoński i w objęcia go chwycił.
— Zbawionym ty jeszcze będziesz! — krzyknął. — I pamięć twoja nie zaginie! I król nagrodzi!
— Ja o nagrodę nie stoję — odpowiedział Janosik. — Mam swojego dość, jeszcze zwysze. Ba tu o inną rzecz