Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no, już bez uśmiechu i zaraz odwiesił słuchawkę. Wyszedł z urzędu energicznym krokiem. Chwilę kołysały się wahadłowe drzwi pchnięte mocno. Ludzie w kolejkach do okienek milczeli.

W godzinę później Groszek wracał do domu. Rzeźnik Rybarczyk widział go, jak szedł, trochę zgarbiony, powłócząc nogami, w swoim czarnym odświętnym garniturze, który wydawał się lekko zmięty. Udał, że nie słyszy, kiedy Rybarczyk wołał do niego:
— Hej, panie Groszek, już pana puścili?
— W domu — opowiadała Groszkowa — spytał, czy rybki były karmione, i zdenerwował się, że nie. Nie zdjął nawet marynarki, stał przy akwarium z pół godziny. Broda mu taka siwa wyrosła...
Groszkowa trochę płakała.
— Widzisz, widzisz, Jańciu! Wszystko moja modlitwa. Ty bezbożniku! — powiedziała. — Pan Bóg ciebie pokarał za brak wiary.
Wszedł Piotruś, wnuk, ucieszył się, jak zobaczył dziadka.
— O, dziadziu! Czy to prawda, że świecą w oczy przy badaniach?
Groszek nie odpowiedział. Zaraz wziął łopatę i bez marynarki, w szelkach, kopał do wieczora w ogródku. Olczakowa, sąsiadka, opowiedziała Groszkowej dopiero rano o rozmowie Muszyny z majorem. Była na poczcie i słyszała wszystko.
— Co za szczęście, co za szczęście — powtarzała Groszkowa. — Jednak to opatrzność zesłała tego człowieka! — Zamyśliła się i dodała: — Wie pani, co mąż powiedział w nocy? Nie mógł długo zasnąć. Mówił, że jak wyszedł z komendy, już jak go puścili, stanął na chwilę, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Pani kochana, tyle godzin! I wtedy usłyszał sygnaturkę w