Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głośniej. Zwracał się do dzieci w pierwszych rzędach. Mówił, że muszą pamiętać o tych, którzy to święto wywalczyli krwią i potem — o robotnikach.
— Wielu nie ma z nami. Ginęli w więzieniach i obozach, na wszystkich frontach ostatniej wojny i tylko ich cienie unoszą się nad tym placem!
Krzywy Stefan spojrzał do góry, ale nie zobaczył nic, prócz błękitnego nieba i białych obłoków. Pod koniec przewodniczący jakby zdenerwował się na coś. Mówił, że zbyt łatwo ulegamy konformistycznym postawom i wygodnictwu.
— Trzeba z tym walczyć, jeśli krew i pot naszych ojców nie mają stać się niepotrzebną ofiarą! — krzyczał. Stefan słuchał z otwartymi ustami.
Podczas przemówienia przewodniczącego Turonia na trybunę wszedł jeszcze jeden honorowy gość. Był to staruszek Wesołowski — hallerczyk. Spóźnił się trochę i porządkowy Okrasa nie chciał go wpuścić.
— Co pan, panie tego — zdenerwował się staruszek — nie widzisz munduru? Nie uszanujesz?
— Wpuść go, Stasiek — odezwał się Lewandowski i Okrasa ustąpił.
Staruszek przepchnął się między ludźmi do pierwszego rzędu. Potrącani sarkali trochę, ale Wesołowski nie zwracał uwagi. Zadowolony i uśmiechnięty, stanął między księdzem Olejniczakiem i dyrektorem Fabryki Przetworów Owocowych Kuleszą. Obaj spojrzeli na niego jednocześnie.
— Panie Wesołowski, proszę grzeczniej! — szepnął ksiądz Olejniczak.
Staruszek udał, że nie słyszy. Poprawił rogatywkę przekreśloną galonami. Krzywy Stefan patrzył z podziwem. Wesołowski hallerczyk prezentował się rzeczywiście dobrze. Niebieskopłowy mundur (ci, co stali przy nim na trybunie, czuli mocny zapach naftaliny), rogatywka z wielkim czarnym daszkiem, obitym