Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ronda zielonego kapelusza, uśmiechnął się. Muszyna kiwnął głową — nie powiedział nic. Siedział chwilę na ławce. Zamknął oczy. Słyszał tylko strzały, krzyk kawek, znów strzały, krzyk. Śmiech i nawoływania chłopców.

Lenka zastanawiała się później, dlaczego nie przyszedł. Była pewna, że dostał zaproszenie — co chwila patrzyła w stronę miasta. Chciała zapytać Turonia, ale przewodniczący wcześniej wyszedł. Roznosiła kawę, rozdzielała porcje tortu, bawiła się z dziećmi w chowanego. Goście rozmawiali głośno — nikt nie zwracał uwagi na krzyki przedszkolaków. Dzieci chowały się pod stołami.
Miedza schylił się i posadził na kolanach jedną z dziewczynek. Była to córeczka kierowcy — grubego Waldka z POM-u. Zawstydziła się, buzię wykrzywiła w podkówkę.
— Nie płacz — powiedział sekretarz. — Ja bardzo lubię dzieci.
Młoda Wilczyńska (siedziała obok) pogładziła małą po główce. — Co ci się stało, Zosiu? Dlaczego płaczesz?
— On jest grubszy od tatusia — chlipnęła mała.
Miedza zaśmiał się głośno. Pocałował małą w czoło. — Będę tu z wami tańczył, zobaczysz, jak prędko schudnę! — Postawił dziecko na ziemi.
— O wnuczkach, o wnuczkach trzeba myśleć — powtórzyła Szafrankowa, ale Helenka i tym razem nie powiedziała nic. Westchnęła tylko i posmutniała.

Henryka zastał przy pracy. Pieluszki suszyły się na balkonie, w dużym pokoju Małgosia ćwiczyła na pianinie gamy. Myszka uśmiechnęła się do Muszyny, kiedy zobaczyła, że jest trzeźwy.