Strona:Karolina Szaniawska - Wszystko dla nich.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   25   —

Padając uchwycił ją za suknię.
Nie zbudziła się stara.
— Precz Medor! mruknęła we śnie — a nie pójdzież ty za drzwi!
Silne kopnięcie poparło te słowa.
Gucio stracił równowagę, złotowłosa jego główka stuknęła silnie o marmurowy kominek, i padł jak martwy na ziemię.
Był biały śmiertelnie, powiększone źrenice i kurczowo zaciśnięte usta zdradzały tylko ostatnią walkę z życiem.
Bożei jęknęła matka, o, miłosierny wielki Boże! pozwól mi wrócić do mych dziatek. Daj mi cierpieć, walczyć i pracować, niech krwawy pot zalewa mi czoło, poniosę krzyż najcięższy, choćbym się złamać miała pod jego brzemieniem, tylko pozwól mi pozostać z niemi, dla nich pracować i cierpieć dla nich.
I z głuchym jękiem padła na ziemię, wzywając łaski i zmiłowania.
Drobna rączka ujęła jej ramię i słodki, dobrze znajomy głos zawołał.
— Mamo! mamo! wstań, ubierać Józia.
Zerwała się niepewna i drżąca.
Co za radość! Wszak ta męczarnia była tylko sennem marzeniem. Zasnąwszy na krześle przy kołysce, przepędziła tak noc całą.
Z krzykiem radości uściskała Józia, a potem starszych synów, którzy spali jeszcze, — szczęśliwa, że ma ich przy sercu, że blizko nich się znajduje.
Tak, szepnęła klękając do pacierza, niech krwawy pot zalewa mi czoło, poniosę krzyż najcięższy choćbym się miała złamać pod jego brzemieniem, tylko o, Boże, pozwól mi pozostać z dziećmi, dla nich pracować i cierpieć dla nich!...