Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Proszę panienki...
— Cóż się stało?
— Pani prosi.
— Czy kto przyszedł?
— Nie, panienko, tylko pani prosi, żeby panienka poukładała bieliznę w szafie. Już uprasowaną przyniosłam do pokoju.
Wielki Boże! co za fatalność! Lecz nie ma rady, rzucam książkę, nie dowiedziawszy się nawet, czy prześladowana przez srogich opiekunów bohaterka, zobaczy się jeszcze ze swym ideałem, i spieszę do pokoju mateczki, wypełnić nudny obowiązek.
I ja nie jestem tak swobodna jakbym chciała, mam także różne zatrudnienia. Do mnie należy dozór nad bielizną i porządkiem w mieszkaniu.
Przyznaję, iż nie zamęcza mnie to zbyteczne, lecz muszę nieustannie opłacać się Zuzi haraczem wstążek, krawatów, podniszczonych rękawiczek, aby nie zostawiała zbyt wiele kurzu po kątach, za kanapą lub pod fortepianem i poprasowała wszystko jak należy.
Nie wiem dlaczego, jestem zawsze dziwnie zmęczona; latem, upał dokucza mi fatalnie, gdy zimno, kulę się i uciekam pod piec. Zazdroszczę Zosi, która może być zawsze czynną, zawsze czemś zajętą, zmiana temperatury nie ma żadnego wpływu na jej organizm i humor, nie osłabia jej ani zniechęca. Szczęśliwa!...
Skończyłam już kłopot z bielizną, której w ostatniem praniu było więcej niż zazwyczaj, a to głównie z mojej przyczyny. Leniwa Jadwisia lubi co dwa lub trzy dni zmieniać kaftanik, pończoszki, etc., to tak konieczne.
Nie pojmuję gustu mamy, która nosi ciemną spódnicę i kaftany, zamiast białych, a to tylko przez