Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zosia rozpływa się w pochwałach, gdy chcąc jej dopomódz ruszam się jak mogę i załatwiam co umiem. Pod cieniem drzew rozkładamy obrusy, a na nich różne prowizye; krzątanina okrutna... wszystko mi z rąk wypada, bo Kazimierz ciągle patrzy w tę stronę, gdyż obok mnie siedzi jego piękna kuzynka. Urok tej kobiety czaruje każdego, wiem o tem, powinnam się przyzwyczaić, lecz nie potrafię. Wolałabym w tej chwili być ztąd daleko, nie patrzyć, ani się domyślać, nic nie przeczuwać i nie wiedziéć o niczem.
Uciekłam w gęstwinę lasu, gdy ruch się zrobił przy toaście na cześć solenizantek, samotność wydaje mi się upragnioną, szmer drzew upaja, zamykam oczy i błądzę jak we śnie...
Ktoś się przybliża, chwyta moją rękę, chyba skonam z nadmiaru szczęścia na dźwięk słodkich wyrazów:
— Kocham cię, Jadwisiu!...

∗                    ∗

— Szanowny mój pan znowu mi tu poprzewracał, narzucał mnóstwo zapałek i resztek od papierosów. Ja sprzątam, zbieram, porządkuję, a wszystko napróżno, czyż to tak ładnie siedziéć w śmieciach małoż ich przysparzają słodkie nasze aniołki?
— Mniejsza o śmieci!
— Zlituj się, Kaziu, od czegóż jestem kobietą? zamiłowanie porządku jest nam wrodzone.
— Przeciw temu twierdzeniu śmiem oponować, kochana Jadziu.
— Jakto?
— Schwytałem cię na... nieprawdzie.
— Nie żartuj, mężusiu.
— Czytałem twój pamiętnik.
— Ah! ty niedobry!...