Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go usiłowała, Martę i Maryę za przykład stawiając, ja kłucę się, gniewam, bo mnie to oburza.
— Nie zazdroszczę pańskiej przyszłej żonie, o, wcale nie zazdroszczę — rzekłam naprawdę już rozgniewana.
— Czy tak? — odpowiedział z uśmiechem, zły może lecz na pozór spokojny. — Dotychczas sądziłem, że panna Jadwiga źle mi nie życzy, a tu się dowiaduję, że jest inaczej. O wierz mi, pani, gdyby moja żona miała być lalką bezduszną, myślącą tylko o zabawach i strojach, wolałbym sobie, dziś jeszcze naprzód, zanim to nastąpi, życia się pozbawić...
— Krańcowe ostateczności — rzekłam zmieszana, bo mnie swojem wyznaniem dotknął boleśnie.
— Postaw mi pani wzór średniej miary, a będę jej wdzięczny.
— O cóż łatwiejszego! takich znajdziemy mnóstwo tej kategoryi kobiet, spotkasz pan bardzo wiele, pełno ich wszędzie, taką jest każda z naszych znajomych.
— Przepraszam, to mi bynajmniej nie wystarcza radbym wiedziéć czem są one, co robią, co myślą i dokąd dążą.
— Alboż to mogę wiedziéć? Trochę się bawią, ubierają, wychodzą na spacer, czasem robótką się zajmują, a dążą tam, gdzie i my wszyscy.
— Czyli... kończ pani, to bardzo ciekawe.
— E, panie Kazimierzu, na co się zdała podobna rozmowa?
— Na bardzo wiele. Pani mnie objaśniasz, ja słucham, pragnę wiedziéć...
— Jak gdybyś pan nie wiedział!
— Przysięgam na Boga, że nie wiem wcale dokąd dążą owe kobiety, których pani tak bronisz.
— Tam gdzie i wszyscy, do kresu, którego imię, śmierć.