Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oczy te piękne i duże są u matki i córki jednakowe prawie, tylko pierwsze jaśnieją bardzo łagodnem spojrzeniem, w drugich strzeliła błyskawica gniewu. Strzeliła, lecz zgasła natychmiast; dziewczynka, zapanowawszy nad sobą, raz jeszcze do matki z prośbą się zwraca.
— Jedno słówko, mamo, a za chwilę będę gotowa.
Młoda kobieta zamknęła książeczkę i rzekła tonem stanowczym.
— Nie, Naciu, mimo najszczerszej chęci zabrać cię nie mogę.
— Umrę tu z nudów!
— Masz lekcye z panną Julią, masz ogród, fortepian, książki, wreszcie Manię.
— Panna Borejkówna woli gęsi i prosięta, niż moje towarzystwo.
— Uprzedziłaś się do niej. Dziewczyna dobra, a przytem rozsądna.
Nacia odwraca się do okna z dąsem na twarzy i stałaby tam Bóg wie jak długo, lecz podano kolacyę. Krzywiąc się niemiłosiernie, spałaszowała talerz kluseczek na mleku, później mięsa kawałek, do herbaty moc sucharków, a wszystko z miną istoty srodze pokrzywdzonej.
Panna Julia, osoba już niemłoda, lecz bardzo sympatycznej powierzchowności, zwracała się kilkakrotnie do niej, pragnąc zawiązać rozmowę, Nacia jednak nie odpowiadała wcale.