Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



I.
Odjazd matki.

Ach! droga mateczko, i pocóż ja mam zostać sama w tym nudnym starym domu? — mówiła duża, najmniej czternastoletnia dziewczynka, siadając na kolanach matki, niby małe dziecko. — Powiedz tylko, a w trzy minuty się wybiorę i pojedziemy razem.
— Bezwątpienia, że wybrać się możesz, ale, Naciu, do Warszawy powołują mnie interesa, muszę dużo chodzić po mieście, siedziałabyś w hotelu, a tam z pewnością dużo nudniej.
— Mateczko, najdroższa mateczko, ja tu bez ciebie nie wytrzymam — prosi dziewczynka, obejmując szyję młodej jeszcze i przystojnej kobiety, która mięknie widać pod wpływem pieszczot i waha się potrosze.
Wyjęła elegancki notes, przegląda go z uwagą i zapisuje kilka cyfr, podnosi oczy na córkę, to znowu zagłębia się w liczeniu.