Strona:Karolina Szaniawska - Moja pierwsza wycieczka krajoznawcza.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odpoczywająca nigdy, wciąż dniem i nocą ruch i wrzawę niecąca, bój straszliwszy nad walki orężne.
Słodką jest cisza nocy letniej: milczą gaje i wody, złociste pola i ciemne wstęgi lasów — w chatach śpią ludzie, znużeni trudem dnia długiego.
Sapiący nasz potwór pędzi, spada ciężką zmorą na sen mieszkańców przydrożnych; świst rozdarł powietrze i jesteśmy w tunelu.
Wskroś przeszyte łono ziemi, otoczyło nas mrokiem. Powiało tajemniczością i niepowszedniością... Ale czar prysnął, gdy w sfinksowe odwieczne milczenie, w cich zadumanie, wtargnął wąż ognisty i pognał rozkołysanym biegiem, brutalny, arogancki, jednakowo obojętny, czy mija lochy na kartofle, czy grobowce olbrzymów.
I zdało mi się, że jadę na jakiś wielki jarmark; niemam nawet czasu pochylić czoła przed krzyżem przydrożnym, bo tylko o tem myślę, aby mnie inni nie ubiegli. A wóz turkocze, huczy.
Wypływamy z tunelu; przyjaciółka zakochanych i poetów, powiernica wielu marzeń i arcywielu głupstw Sylene srebrnołuka, rozsiewa blade światło. Tworzy złudy śniegów, postaci jakichś przyczajonych kadłubami potwornie szerokimi, to znów olbrzymio długimi.
Wytężam oczy, by choć cośkolwiek dojrzeć i utrwalić w pamięci przebytą