— No, i cóż?
Gdy Rózia milczała, odurzona niespodziewanem szczęściem, Ludka dodała po chwili:
— W pokoju bilardowym, o ósmej punktualnie, czekać będę.
Czekać na nią, na Rózię, gdzieżby pozwoliła! Przyszła pół godziny zawcześnie i sama czekała, z radością, to zwątpieniem, że może panienka powiedziała na żart tylko, dla ukarania jej.
— A jeśli przyjdzie?...
Tu rozległy się kroki... Rózia obie ręce wyciągnęła; chłodny wzrok Ludki ją powstrzymał.
— Czemu tak dziwnie patrzysz? Od niejakiego czasu bardzo się zmieniłaś, jesteś inna... Może usłyszałaś... może ci kto powtórzył?... Zresztą, przyznam się sama, ile razy ojciec mój wyróżni kogo, ta osoba jest mi wstrętną... Ale ty, wiem, ty co innego przecież i nie powinnam nawet...
Rózia ucałowała dłonie Ludki.
— Panienko, czyż ja, dziewczyna prosta, równać się z wami mogę!
— No, prawda...
— A dobre słowo — dodała Rózia z przekonaniem — dobre słowo i psu powiedzieć można, nietylko człowiekowi.
— Tak, prawda, widzę, że masz rozum — pochwaliła ją Ludka — i dlatego chcę być z tobą po dawnemu, to jest, chcę, żebyś zachowała dla mnie dawne miłe obejście, bo tak jak teraz, w ostatnich czasach, to...
— Panienko — zawołała dziewczyna prawie z płaczem — już nie będę nigdy, nigdy! Kocham was jak sługa, bo taką naturę mam, że gdy mi kto co dobrego zrobi, do śmierci nie zapomnę, sto razy wywdzięczyćbym się chciała i zawsze mi za mało, zawsze jeszcze nie dość!
— A gdy ci kto co złego zrobi — zapytała Ludka, śmiejąc się — czy także pamiętasz?
— O, niech Bóg zachowa! To byłoby przecież grzechem śmiertelnym.
Usiadły obok siebie; Ludka przeczytała Rózi list ojcowski: Karnawał na Rivierze, walka kwiatowa, pochody korporacyjne, grupy alegoryczne, wszystko ilustrowane za pomocą fotografij, których kilkanaście pan Maliniecki sam wykonał.
Rózia słuchała z zainteresowaniem. Było jej dziwno trochę, że dorośli bawią się jak dzieci, ale nabierała przeświadczenia, że pan Maliniecki chorym nie jest, gdy w zabawach udział bierze i cieszyła się serdecznie.
Łaskawość Ludki zaszła tak daleko, że przeczytane było nawet zakończenie listu: „Co porabia ptaszę polne, czy pracuje, czy wesołe? Pozdrów je ode mnie.
Ale zdrój łask został wyczerpany bardzo prędko, nazajutrz i dni następnych Ludka ani spojrzała na Rózię. Gołąbkówna nie czuła się pokrzywdzoną. Wszak zawarły układ i panna Maliniecka nie ma zupełnie obowiązku jej wyróżniać, ona zaś co robiła, robić będzie, musi. Polnem ptaszęciem jest, ptaszęciem tylko, jednak lubianem i pozdrawianem w listach!
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/81
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.