Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdenerwowany, czego dotąd nigdy nie doświadczał. Bo jakiż inny powód natłoku myśli, którym opędzić się nie może, gorzkich wyrzutów które go prześladują, męczą i dręczą do najwyższego stopnia.
Zawsze spokojny, rozważny w każdym czynie, jak przystoi człowiekowi dojrzałemu, staremu już potrosze — gdy tymczasem dzisiaj napadają go skrupuły dziwne, wątpliwości i pytania:
— Czy postąpiłeś jak należy? czy nie mogłeś postąpić inaczej? szlachetniej i godniej?...
Pan Włodzimierz, który dotąd nigdy się nie zastanawiał, czy nie pobłądził kiedykolwiek w życiu swojem szarem i niewybitnem lecz bezwględnie prawem — dziś doznaje obaw...
Coś się w nim łamie, a jednocześnie dźwiga. Coś się w jego duszy budzi, czego nie znał, więc jest zdumiony i wylękły.
Pancerz zadowolenia, zarówno z siebie samego jak i z życia, pancerz pod którego osłoną błogo płynęły Ziarneckiemu lata, pokruszył się niby gliniany garnek: świat wygląda szerzej, różnorodniej i bezwarunkowo smutniej. Mnóstwo ludzi cierpi — lecz nie z własnej winy — nie! — tak ryczałtowo sądzą tylko egoiści i srodze się mylą. Alboż winnymi są choćby Gwozdkowie lub ta dziecina biedna, której on, Włodzimierz Ziarnecki, tyle radości zawdzięcza, a nigdy nie pomyślał, że ona cierpi brak!...

(D. c. n.)