Strona:Karolina Szaniawska - Dobre wychowanie.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widocznie luter pisał, nie można mu całkiem wierzyć. Zapytam kogo z naszych — a mądrego! Trafiali się czasem słabsi, do krytycyzmu nieprzygotowani a ufający ślepo słowu pisanemu.
Takich jednak było mało. Na ogół biorąc, tania książka wywarła tutaj wpływ dodatni; od złego wpływu strzegła dusze proste szorstkość tonu i brutalność napaści na ideały najświętsze przechowane głęboko.
Ta właśnie szorstkość oddziałała wprost przeciwnie na klassy oświecone. Zaimponowała, była czemś bardzo nowem, a tak śmiałem. Nikt dotąd nie mówił prawdy z podobną otwartością i szczerością. Czy tylko prawdy?...
Ależ niewątpliwie! Nikt dotąd nie śmiał podnieść ręki na wierzenia narodu, przestarzałe co do form swoich i zgrzybiałe, ani wygłosić o szlachcie sądu surowego. Nikomu dotąd nie przyszła myśl genialna zburzenia przeszłości, jako rudery i nieużytku, a wzniesienia na jej miejsce świata nowego od fundamentów aż do szczytów.
Gdyby mówiono im po prostu: Kraj się zacofał, rozleniwił, a tam na Zachodzie życie społeczne wre, pulsuje, kipi — pchnijmy go, niech i on się rusza, niech bierze czynny udział w pracy kulturalnej i ekonomicznej!...
— Gdyby mówiono im: Rolnictwo nie wystarcza, ziemia nie może już być teraz jedyną wytwórczynią i jedyną karmicielką, oświata zaś udziałem pewnej tylko gruppy ludzi — uczmy więc, oświecajmy ogół, zakładajmy szkoły różnych typów, wznośmy fabryki, budujmy koleje!...