Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pobudujecie chaty jasne, nie dacie wynieść na targ każdego funta masła, każdej kury, jajka, sera, pozakładacie szpitale i ochronki, dla dzieci swoich nie pożałujecie wydatku na książkę i naukę...
— Złote marzenie! — zawołał pan Łaszcz. — Cokolwiek będzie wszakże, czy do zegarków dopłyniemy, czy jak chcą tamci, do warsztatu zabawek — dom nie pomieści tego. Ma pani u nas trochę drzewa.
— Mam dość, panie! Gospodarze robotę przyrzekli, gdy swoją ukończą.
Wprowadzona na tę drogę gawęda trwała długo. Pan Seweryn kreślił na papierze pomiar izb, obliczał, notował; godzono się w niektórych kwestyach, a sprzeczano w innych. Państwo Borkowscy odzywali się trochę; ogółem nie dużo, aby Zosi nie przeszkadzać. Po podwieczorku pani zaraz do „nieba“ się wybrała; ojciec patrzał na córkę rozrzewniony i szczęśliwy; wzroku z niej nie spuszczał.
— Tu jest drugie niebo — rzekł pan Seweryn, pochwyciwszy wilgotne spojrzenie chorego.
— Wszędzie jest ono tam, gdzie je stworzyć chcemy — odparła Zofia.