Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

branie sąsiedzkie w Łomach, gdzie pewno coś dobrego uradzą dla szkółki. Byłam zaproszona, lecz nie chcąc obecnością swoją wywierać nacisku, wolałam zostać w „niebie,“ matusię zluzować.
— Ma tam pani w Łomach wyręczycielki doskonałe...
— Nietylko w Łomach — a wszystkie się zjechały, więc może będzie dobrze — choć nie zaraz. Wszelki pomysł nowy z trudnością zrozumianym bywa. Ludzie wolą chodzić utartym szlakiem, zamiast szukać ścieżek mniej dogodnych, bo nie udeptanych, gdzie jednak nie potrzeba na pięty innym następować, innym chleb wydzierać, wolą w ciasnocie iść, przeciskając się łokciami.
— O, tak, tak! — odparł pan Seweryn. — Dużo wody upłynie, zanim to da się zrobić. Kołaczmy jednak a będzie nam otworzono. Działajmy.
— Mówią, że żądam zawiele — utyskiwała Zocha. — Alboż chcę ofiar? alboż poświęceń wymagam i niezwykłych czynów?.. Pragnę wprowadzić do kraju przemysł gdzieindziej znany już od bardzo dawna i korzyści dający, a że nowy u nas, tem lepiej — zyski będą pewne. Rąk nie brakuje, funduszu wielkiego nie trzeba,