Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gospodynię na miejsce waszej baby mam, nie będę niczyjej łaski prosił!
— Uchowaj, Boże! — tłómaczył stary. Tego wcale nie mówię...
— Nie mówię, tylko gderzę. Gderajcie dowoli! Myśmy jednak przyszli w innej sprawie. Oto jest przyszła gospodyni leśniczowki — dodał pan Seweryn, wskazując na Joasię. — W kąt zapędzi Margieskę. Tylko że jeszcze nie dziś, ani jutro... Słuchajcie, zdaje mi się, że wasza kobieta piekła wczoraj chleb. Może macie kawałek?
Mikołaj ręce wzniósł do góry.
— Bodaj to z głupim! Ja gadam i gadam, a państwo głodni. Zaraz, zaraz proszę pana! Jest chleb, a jakże! chlebek jest świeżutki i miód niby złoto, pachnący jak...
— Dawajcie, dawajcie, już my sami porównamy!
— Jest też garnuszyna mleka.
— Doskonale, wybornie, poczciwy Mikołaju!
Dzieci obejrzały pasiekę, ze strachem jednak o całość swych nosków i buziaków. Oganiały się co chwila, trzepiąc rękami. Na szczęście wypadku nie było. Po-