Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ledwie czasem. Czasem też się przeszwarcuję, że ani nauczyciel nie wie, ani ojciec, ani mama. A w lesie co?
— Na wyścigach raz byłam, — paplała Joasia z miną kumoszki zadowolonej z siebie. — Tak, dziadziu, byłam... Jedna magazynierka, co ma swój bardzo piękny sklep, a na mnie mówi: śliczne dziecię! zaprosiła nas oboje. Ona musi wszędzie bywać, aby mody widzieć, ubiera się bogato, mnie też wystroiła!... Stałam przed lustrem, przymierzyła mi chyba z dziesięć sukien, pasków, szarf, aż nareszcie wybrała. Cudną byłam wtedy, do lalki z żurnalu podobną, jak tatusia kocham! Wszyscy się przyglądali i mówili: prześliczna dziewczynka! A Józio, to miał ubiór marynarski granatowy, cały z aksamitu i kołnierz z prawdziwych koronek.
— Głupstwo! — rzucił chłopiec pogardliwie. — To było przed dwoma laty, może nawet dawniej. Teraz jużbym za cudaka przebrać się nie pozwolił. Wyścigi jednak lubię i czasem bywam.
Dziadek słuchał tego bajania, kiwając głową. Nie chciał przy dzieciach rozmowy wszczynać, dopiero gdy Józio i Joasia przeszli do kuchni, rzekł.
— Co to znaczy, Jadwisiu? Dzieci twoje mówią