Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Książki wasze jutro będą; plan nauk dla oboj ga ułożyłem — dodał wuj Joachim.




Pierwsze słowa, wyrzeczone przez dziadka, gdy do przytomności wrócił — były:
— Joasia jest — Józio jest, a którego mamy dzisiaj?.. Koniec Września? to dobrze. Dziękuję ci, Joachimie! Zrobiłeś mi przysługę ogromną.
Las szumi, sosny i świerki pachną w pokoju chorego, Józio i Joasia zasiedli obok wujów przy łóżku dziadunia. Radość piersi im rozsadza, są bardzo szczę śliwi; siedzą cichutko, gdyż dziaduniowi potrzebny jest spokój.
Pan Seweryn woła:
— Chodźcie, nie trzymajcie się z daleka, chyba chyba dość już tego! — do serca ich przygarnia i mówi z czułością:
— Bóg mi pozwolił wrócić z drogi, abym was wychował. Więc wróciłem i będziemy znowu razem w naszym ukochanym lesie.

KONIEC.