Strona:Karol Szajnocha-Lechicki początek Polski.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieńcom przybierać w bardzo młodym wieku powagę naczelników; reszta garnie się około starszych i dawno doświadczonych, i nie ma sobie za ubliżenie służyć w poczcie ich towarzyszów. Są różne stopnie pomiędzy towarzyszami, wyznaczane rozsądkiem naczelnika. I ubiegają się zarówno towarzysze o pierwsze miejsce przy wodzu, jak i wodzowie o największą liczbę walecznych towarzyszów. Kto zawsze wielkim tłumem junaków jest otoczony, ten bywa potężnym i szanowanym, ma z nich ozdobę w pokoju, a pomoc w czasie wojny… Kiedy przyjdzie do bitwy, wstydem dla naczelnika, dać się przewyższyć w męztwie; wstydem dla towarzystwa nie dorównać męztwem naczelnikowi. Ostatnią zaś podłością i hańbą na całe życie, ujść z placu bitwy, kiedy naczelnik poległ. Bronić go i zasłaniać, czyny własnej odwagi kłaść na karb jego słaby, oto najświętszy obowiązek. Wodzowie walczą o zwycięztwo, towarzysze o wodza. Gdy własne pokolenie gnuśnieje długim spokojem i nieczynnością, natenczas prawie wszystka młodzież szlachetna udaje się dobrowolnie do krajów, w których właśnie toczą się wojny… Wymagają towarzysze hojności po