Strona:Karol Spitteler Imago.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiktor uśmiechnął się życzliwie:
— Nie mam kwalifikacyj, ani na Jana Chrzciciela, — odparł — ani na św. Franciszka, wątpię jednak, by Duch Święty zstępował na kogoś dlatego tylko, że je szarańcze, albo by uniesienie i romantyzm były skutkiem noszenia krochmalnych kołnierzyków. Zresztą, o ile mnie dobrze poinformowano, twórca Wertera ubierał się wykwintnie, a nawet wystawnie.
Nastała cisza. Nagle przyszła Wiktorowi do głowy pewna myśl i rozwielmożniła się w jego umyśle tak bardzo, że nie mógł powstrzymać pytania:
— Czy zna pan, — spytał nagle, bez wstępu, drżącym głosem — czy zna pan może w mieście niejakiego pana dyrektora Wyssa?
Ledwo wypowiedziai te słowa, uczuł natychmiast, że zaczerwienił się po uszy.
Król kierowy podniósł głowę, a na twarzy jego odmalowało się wielkie zdumienie.
— Naturalnie! — odparł — czemużby nie?
— Cóż to za rodzaj człowieka? — spytał Wiktor — Czy on jest wysoki, czy niski, młody, czy stary, brzydki, czy przystojny? Przypuszczam, że musi być wykształcony, sądząc po rozlicznych godnościach, tytułach i urzędach, jakie piastuje!