Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

milczenie. Musiałem z nim sam się rozmówić, ponieważ słowa, wypowiedziane przeze mnie, większe nań musiały wywrzeć wrażenie, niż gdybym przesłał je za pośrednictwem Dicka Hammerdulla lub Pitta Holbersa. Podszedłem przeto do niego i zapytałem:
— Jechał pan za nami od wczoraj, mr. Fletcher, aczkolwiek pana nie prosiliśmy. Zdaje się, że pan nadal zamierza dotrzymać nam towarzystwa. Czy nie?
— To pana nie obchodzi! — brzmiała odpowiedź.
— Sądzę, że to nas bardzo obchodzi, i upominam pana, abyś przemawiał do mnie innym tonem. Nie zwykłem wysłuchiwać grubjaństwa bez odpowiedniej reakcji! Widział pan i słyszał, że nie chcemy o panu nic wiedzieć; jeśli mimo to jedziesz pan za nami i obozujesz wraz z nami, to moglibyśmy ostatecznie znieść to, o ile według naszego przekonania nie narazi nas pan na szkodę.
— Na szkodę? — parsknął złośliwie. — Pshaw! Wam już nio nie może ani pomóc, ani zaszkodzić!

Ledwie zdążył to powiedzieć, zerwałem z najbliższego krzewu gałązkę grubości palca, zdarłem z niej liście i smagnąłem go kilkakrotnie naukos przez twarz.

34