Przejdź do zawartości

Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

no w ręce Pa­‑Utes, gdyby nie mr. Fletcher, który wyjechał na nasze spotkanie, aby nas ostrzec.
— Dalej. Dosiadaliście wierzchowców?
— Tak, ponieważ wyruszyliśmy na antylopy.
— Fletcher również dosiadał konia?
— Naturalnie! Skoro więc spotkaliśmy się z nim, zsiedliśmy z rumaków i podkradli do obozu. Udało nam się tak zbliżyć, że zobaczyliśmy ośmiu towarzyszy; leżeli spętani śród czerwonoskórych.
— Wszyscy żywi?
— Tak. Nawet nie ranni.
— Hm, to bardzo dziwne! Czyście nie słyszeli żadnych strzałów?
— Nie; byliśmy zbyt oddaleni od obozu.
— Czy nie było śladu walki?
— Dwaj martwi Indjanie leżeli wpobliżu ogniska.
— To jeszcze dziwniejsze! Czy podsłuchiwaliście?
— Czy podsłuchiwaliśmy, czy nie, to na jedno wychodzi: nie przemówiono ani słowa. Wogóle zaś zbytnio się narażaliśmy i musieliśmy dbać o własne bezpieczeństwo. Dlatego czem prędzej pośpieszyliśmy do naszych koni i pomknęli.
— Dokąd?

— Oczywiście do was, gdyż nic innego nam

23