Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Generał Hernano — odparł zapytany.
— Zaprowadźcie mnie do niego jak najprędzej. Na pierwszą planowany jest przeciw wam atak.
— Do kroćset! Kogóż wieziecie na koniu?
— Jeńca. Nie traćmy jednak czasu na szczegóły. Śpieszmy!
Zaleciwszy żołnierzom największą czujność, oficer udał się z Kurtem na swój posterunek. Dosiadł tu konia, poczem pognali jak wicher do kwatery generała.
Kwatera mieściła się we wiosce, odległej od Queretara o jakieś półgodziny. Komendant siedział ze swym sztabem przy kolacji. Gdy zameldowano Kurta, mruknął niechętnie:
— Cudzoziemskie nazwisko. Wątpię, czy przynosi coś ważnego. Niech wejdzie!
Kurt wszedł, niosąc na plecach swego jeńca. Na ten niezwykły widok oficerowie zerwali się z miejsc.
Valgame Dios! Cóż niesiecie na plecach? — zapytał zdumiony generał.
— Jeńca, sennor, — odrzekł Kurt, a położywszy koronela na podłodze, złożył przed generałem ukłon wojskowy.
— Domyślam się. Co to za człowiek?
— Pułkownik cesarski.
Hm. Nie wygląda na takiego. W każdym razie złapaliście mysz zamiast słonia.
Generał uśmiechnął się ironicznie. Oficerowie uważali za swój obowiązek naśladować zwerzchnika.

57