Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hm. Nie Jest jej wart. Niechętnie pozwolę mu umknąć.
— To niepotrzebne.
— Jakto? — zapytał generał ze zdumieniem.
— Nie jest mym przyjacielem.
— Do kroćset! Przecież jesteś pan jego pełnomocnikiem?
— Jestem nim. Lecz czy to on musi otworzyć bramę? Czy nie mogę sam tego uczynić. Udam, że zawarłem umowę pod warunkiem, iż pozornie najserdeczniejszy przyjaciel cesarza będzie mógł pójść wolno.
— Do licha! Będzie przekonany, że to nie sennor, tylko ja postąpiłem nieuczciwie.
— Niech się pan o to nie troszczy! Musimy przecież oznaczyć termin. Generałowi podam dzień późniejszy. Jeżeli stanie się o dzień wcześniej, nie będzie przypuszczał, że miasto dostało się w ręce pana wskutek naszej umowy.
— Ma pan rację, Pilno mi. Nie chcę tracić czasu, nie chcę, aby zauważono moją nieobecność.
— Oczekuję propozycyj pana.
— A więc chce pan zawrzeć umowę na własną rękę, nie wtajemniczając nikogo?
— Tak.
— Wiadomo panu dokładnie, gdzie cesarz?
— Mieszka nad nami, w klasztorze La Cruz. Znam jego apartamenta.
— Żądam, aby mnie wpuszczono o godzinie oznaczonej.

44