Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Valgame Dios! — Boże, bądź miłościw! — zawołał przerażony Cortejo. — Wszystko inne, sennor, byle nie to! Na litość Boską, błagam!
— Nie jęczcie i nie biadajcie! Zostawcie Pana Boga w spokoju. W ustach niedowiarka imię Jego brzmi jak bluźnierstwo.
— Jeżeli tak nas zgładzicie, będziecie szatanami, nie ludźmi!
— Jesteśmy ludźmi, sprawującymi sąd nad szatanami. Nie proście o to, czegoście wy nigdy nie okazywali!
— Mimo to proszę. Błagam, abyście się tym razem zlitowali i uwolnili nas! Przysięgam na wszystkie świętości, że nigdy już nie staniemy wam w drodze. Przysięgam na zbawienie duszy! Sennor Mariano, wiem, że macie miękkie serce i nie dopuścicie aby...
— Milcz, karle! — przerwał Landola, który słuchał z pozorną obojętnością, jakby go to wszystko nic nie obchodziło. — Czyż nie widzicie, że szkoda każdego waszego słowa dla tych djabłów, którzy tem więcej się cieszą, Im bardziej jęczycie i skomlecie? Bądźcie mężczyzną! Znoście mężnie, co się zmienić nie da!
Odwrócił się, aby tem poświadczyć, że już słowa nie zamieni ze swymi wrogami.
Teraz wstał Mariano, który dotychczas odgrywał rolę słuchacza, i skinął na Grandeprise’a, by za nim poszedł. Zatrzymał się w odległości, z której Landola

32