Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, zgoda. Gdzież jest Mejia?
— Na Cerro de las Campanas.
— W takim razie niema dlań ratunku.
— A więc i ja pozostanę.
Brzęk oręża dolatywał coraz groźniejszy. Kurt usłyszał, jak kilku ludzi podbiegło do furty wypadowej po posiłki.
— Na miłość Boską, niech Wasza Cesarska Mość nie zwleka! — nalegał Kurt. — W przeciągu kilku minut ogród zostanie zajęty, a republikanie wedrą się do miasta!
— Bez Mejii nie ruszę się stąd — brzmiała niezłomna odpowiedź.
— Błagam w imieniu wszystkich zwolenników Waszej Cesarskiej Mości, zaklinam Waszą Cesarską Mość na dobro ojczyzny, na sławę Austrji! Będę — — Ah! Za późno, za późno! Chodźmy, chodźmy!...
Ujął cesarza pod ramię i poprowadził w jedną z alei. Książę Salm pobiegł śpiesznie za nimi.
Tymczasem generał Velez wpadł do ogrodu ze swym oddziałem i ryczał wściekłym głosem:
— Niema go w klasztorze! Szukajcie tutaj, szukajcie!
Od pól rozległy się szybkie kroki nadciągających posiłków wojskowych. Po opanowaniu ogrodu przez Veleza, wyjście było przez chwilę wolne. Kurt pociągnął cesarza.
— Boże, na ucieczkę już za późno! — jęknął. — Żeby się tylko wydostać. Musimy dotrzeć do Cerro de las Campanas, Najjaśniejszy Panie!
Ujął opierającego się Maksymiljana za rękę; adjutant wziął cesarza za drugie ramię. O jednem tylko

105