Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   71   —

drzew na prawo i na lewo przeszło pięćdziesięciu jeźdźców, by nas osaczyć.
Była to straszna niespodzianka! Wszystkie nasze konie padły od kul z wyjątkiem mego. Zawdzięczam to, jak się później okazało, nie przypadkowi jedynie. Towarzysze moi padając usiłowali wyjąć nogi ze strzemion i chwycić za broń. Ale w jednej chwili zostaliśmy otoczeni ze wszystkich stron. Wprost na mnie pędziło dwu jeźdźców, których poznałem natychmiast: byli to szejk Gazal Gaboya i Bebbeh, z którym podczas pościgu prowadziłem układy pokojowe.
Strzelono tylko do naszych koni; chcieli nas więc pojmać żywcem. Puściłem sztuciec na rzemień, a chwyciłem za ciężką strzelbę.
— Mam cię, robaku! — zawołał szejk. — Już mi teraz nie ujdziesz!
Zawinął w powietrzu pałką, by mię uderzyć, ale w tej chwili skoczył na niego Dojan i chwycił go zębami za ramię. Szejk krzyknął z bólu, a cios, który we mnie miał ugodzić, trafił głowę mojego konia. Szlachetne zwierzę zarżało głośno i rzuciło się w górę wszystkiemi czterema nogami, dając mi w ten sposób czas i możność uderzenia Bebbeha kolbą po plecach. Potem koń zerwał się i pognał naprzód nieczuły wskutek bólu na żadne próby ujęcia go w cugle.
— Dojan! — krzyknąłem poza siebie, nie chcąc dzielnego psa utracić. Wyciągnęły się ku mnie ostrza włóczni, które odbiłem strzelbą od siebie. Co działo się potem, nie wiem, gdyż nastąpiła jazda, którą pamiętać będę przez całe życie. Żaden rów nie był zbyt głęboki, żaden płot zbyt wysoki, żadna szczelina zbyt szeroka, żadna skała zbyt ślizka, żadne bagno zbyt zwodnicze wszystko: drzewa, skały, krzaki, góry, doliny, przelatywały błyskawicznie koło mnie przez długi czas, zanim zdołałem jako tako opanować rozszalałe zwierzę. Znajdowałem się sam w okolicy dzikiej, nieznanej, ale zapamiętałem sobie kierunek, w którym pędziłem. Wprost