Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   62   —

sznie z konia i przywiązawszy go, poszedłem prędko za nimi.
Wspomniany koń nie należał do najgorszych i nie uważałem go za tak wiekowego, jak mi to Allo powiedział, a że reszta koni wydała mi się gorszą, dziwiłem się, czemu właściciel chce sprzedać właśnie tego.
— Co ma kosztować? — spytałem.
— Dwieście piastrów — brzmiała odpowiedź.
— Przeprowadź go!
Wyprowadził go z ogrodzenia, kazał mu iść stępa, kłusować i cwałować, i wzbudził tem moje podejrzenie, gdyż koń był rzeczywiście więcej wart niż jego cena.
— Połóż na nim siodło pakunkowe i jaki ciężar! Stało się tak, a zwierzę słuchało dalej każdego skinienia.
— Czy ten koń ma jaki błąd?
— Żadnego, chodih! — zaklinał się.
— Ma jakiś błąd i lepiej będzie, gdy mi go wyjawisz. Ten koń przeznaczony dla twego przyjaciela Allo, którego chyba nie zechcesz oszukać.
— Nie oszukuję go.
— No to dobrze, spróbuję sam odkryć ten błąd. Zdejm pakunki i połóż na nim siodło do jazdy.
— Na co, panie?
Pytaniem tem zdradził się, że jestem na dobrym tropie.
— Bo ja tak chcę! — rzekłem krótko.
Posłuchał, a ja kazałem mu siąść na konia.
— Panie, ja nie mogę — tłómaczył się.
— Czemu nie?
— Mam burrę[1] w nodze; nie mogę jeździć.
— To ja go dosiędę!

Widziałem po nim, że jestem blizki odkrycia. Koń pozwolił mi przystąpić, ale skoro tylko podniosłem nogę, by ją wstawić w strzemię, ustąpił w bok. Nie mogłem się wydostać na siodło, dopóki nie postawiłem go tuż

  1. Rwanie.