Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   58   —

— Znam przeszło dwadzieścia rodzajów puddingu, ale ani jednego takiego, którybyśmy mogli tu upiec.
— Ah! Oh! Czemu?
— Bo brak wszystkiego.
— Wszystkiego? O no! Mamy sarnę, mąkę, sól... Wszystko!
— Sarna, mąka, sól... wszystko! Pięknie, sir! Muszę sobie zapamiętać ten przepis! A to, czego zresztą do puddingu potrzeba, tj. słonina, jaja, cebula, pieprz, cytryny, pietruszka, sos musztardowy — to wszystko psuje tylko potrawę.
— Tak jest! Well!
Otrzymał zamiast swego puddingu potężny kawał sarniny, z czego też nic nie zostawił. Gdy krajałem pieczeń, stał Kurd na rogu swojego domku i zlizywał tęsknie sadzę z palców.
— Chodź tu Allo i jedz z nami! — zaprosiłem go.
W okamgnieniu był koło mnie i spostrzegłem to po nim, że od tej chwili byliśmy przyjaciółmi.
— Co kosztuje twoja sarna? — spytałem go.
— Panie, daruję ją wam. Złapię sobie inną.
— Ja ci jednak zapłacę. Masz tu! Sięgnąłem do skrytki za pasem, wydobyłem dwa piastry i dałem mu je.
— O panie, dusza twoja jest pełna miłosierdzia! Może upieczesz sobie zające?
— Zabierzemy je jutro.
W pobliżu domku leżała kupa liści. Kurd zaczął je znosić, aby urządzić nam z nich pięć posłań i dokonał tego przy pomocy naszych koców tak wspaniale, że nazajutrz musieliśmy przyznać, iż dawno już nie wyspaliśmy się tak dobrze.
Przed wyruszeniem w drogę zjadł każdy z nas po kawałku z pozostałej od wczoraj sarniny.
— Zapłaciliście, master — rzekł Lindsay — oddam wam to.
— Drobnostka!
— Czy ten goryl nas poprowadzi i ile za to otrzyma?