Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/569

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   501   —

własna. Nikomu jednak nie wolno zatrzymywać tego, co nie jest jego!
— Masz zupełną słuszność. Ale czy sądzisz, że zatrzymałem coś, co nie jest moją własnością?
— Naturalnie! Te złotówki, które tam włożył.
— Wallahi! Czyż nie słyszałeś z ust jego, że przeczy, jakoby włożył pieniądze do mej sakiewki?
— To kłamstwo!
— Trzeba to udowodnić. Ja nic nie wiem o tych pieniądzach.
— Ależ sam mówisz, że ich przedtem w sakiewce nie było!
— Przyznaję to. Nikt nie może powiedzieć, jak się tam dostały, ale ponieważ teraz się tam znajdują, przeto należą do mnie.
— Na to nie mogę pozwolić. Władza musi je zabrać i oddać prawdziwemu właścicielowi.
— Powiedz mi najpierw, do kogo należy woda, która spada w nocy z deszczem na twój dziedziniec?
— Na cóż to pytanie?
— Czy władza zabiera tę wodę, aby ją zwrócić prawdziwemu właścicielowi? Przez noc napadał deszcz do mojej sakiewki. Woda jest moją, ponieważ jedyny człowiek, który mógłby mieć do niej prawo, sam się jej wyrzekł.
— Słyszę, że jesteś Frankiem, nie znającym praw tego kraju.
— To może być, ale dlatego też trzymam się moich własnych praw. Kadi, ja te pieniądze zatrzymam, a ty ich nie dostaniesz!
Po tych słowach odwróciłem się od niego, on zaś nie próbował nakłaniać mnie do zmiany postanowienia. Nie miałem bynajmniej zamiaru pieniędzy tych sobie przywłaszczyć, ale mogły one przynieść daleko więcej pożytku w moich rękach, niż gdyby utonęły w bezdennej kieszeni urzędnika.
Teraz wszyscy uczestnicy ruszyli w drogę. Ka-