Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   496   —

Przybrał minę bardzo poważną i pełną godności i zapytał pojmanego:
— Na imię ci Ali Manach Ben Barud el Amazat.
— Tak — odrzekł jeniec.
— A zatem ojciec twój nazywa się Barud el Amazat?
— Tak.
— To ten sam, który nam umknął?
— Nie wiem nic o tem!
— Wypierasz się. Każę ci dać bastonadę! Czy znasz byłego poborcę podatków Manacha el Barsza?
— Nie!
— Kazałeś wczoraj tego effendi zwabić do pewnego domu, by go tam pojmać?
— Nie.
— Psie, nie kłam! Effendi to sam opowiedział!
— On się myli.
— Ale ty go związałeś i zabrałeś dzisiaj na wozie.
— To także nieprawda! Jechałem gościńcem i dopędziłem ten wóz. Rozmawiałem z kiradżim, właścicielem tego wozu. Wtem uderzył mnie ktoś tak, że straciłem przytomność, a gdy znowu przyszedłem do siebie, byłem już jeńcem tego człowieka.
— Język twój opływa kłamstwem, ale to nie polepszy twego położenia, lecz pogorszy! My wiemy, że jesteś Nassr!
— Nie wiem, co to jest!
— Wszak rozmawiałeś o tem z effendim w klasztorze „tańczących“!
— Nie byłem nigdy w klasztorze „tańczących“!
Zdawało mu się, że się ocali, przecząc wszystkiemu. Kadi rzekł gniewnie:
— Na Allaha! Otrzymasz bastonadę, jeśli dalej będziesz prawdę ukrywał! A może jesteś poddanym Inglisów, jak twój ojciec?
— Nie mam ojca poddanego Inglisów. Widzę, że Barud el Amazat, o którym mówicie, nie jest moim ojcem i przybrał tylko bezprawnie jego nazwisko.
— Czem więc jesteś, jeśli nie derwiszem?