Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   455   —

Wreszcie — przeszliśmy już byli przez cały bazar — wstąpił do położonego tuż obok karawanseraju i zniknął w bramie. Tu nie mógł mi się już wymknąć, ponieważ seraj nie miał drugiego wyjścia. Tak przynajmniej myślałem.
Nasunęło mi się teraz pytanie, czy ścigany mieszkał tam, czy też wstąpił w jakimś innym celu. Gdy stanąłem tak, aby go dalej śledzić, przekonałem się, że zachodzi ta druga ewentualność. Zatrzymał się bowiem tuż za bramą i badał dokładnie teren, oczywiście ze względu na mnie.
Wtem przyszedł mi pewien pomysł. Przystąpiłem do najbliższego handlarza.
— Sallam aaleikum!
— Aaleikum! — odrzekł uprzejmie handlarz.
— Masz jaką niebieską chustę turbanową?
— Tak, effendi.
— A mahlutę?[1]
— Ile zechcesz!
— Śpieszno mi. Chcę obie te rzeczy tylko wypożyczyć, a nie kupić. Pośpiesz się... daj mi płaszcz i tę chustę! Masz ta mój zegarek, moją broń, kaftan i prócz tego pięćset piastrów. To wszystko będzie dla ciebie dostatecznym dowodem, że wrócę.
Popatrzył na mnie zdziwiony. Coś takiego pewnie mu się jeszcze nie wydarzyło.
— Effendi, na co to robisz? — zapytał.
Chcąc, żeby mię nie zatrzymywał, musiałem mu to powiedzieć.
— Ścigam pewnego człowieka, który mnie zna, ale nie pozna mnie, jeżeli będę przebrany. Prędko, bo mi się wymknie!
— Allah’l Allah! Czy jesteś gizli aramdżi?[2] — zapytał.

— Nie pytaj, tylko śpiesz się! — rozkazałem mu. —

  1. Płaszcz.
  2. Tajny poszukiwacz = tajny policyant.